Kiedy stałam w Sklepie Biegacza w Katowicach, czułam się jak Neo w Matrixie. Tylko zamiast pigułek były różowe Hoka Clifton 9 i niebieskie Hoka Bondi 8. Z Cliftonami miałam już do czynienia – co prawda z ósemką – więc postanowiłam zakosztować biegania w zupełnie nowym laczku. Poza tym, gdy tylko zobaczyłam Bondi, urzekła mnie ich kolorystyka i zaintrygowała ta irracjonalnie gruba podeszwa. Czegoś takiego jeszcze na stopie nie miałam!
Bondi 8, czyli poduszkowiec od Hoka
Tak, podeszwa zdecydowanie wyróżnia Bondi i sprawia, że trudno przejść obok nich obojętnie. Dostajemy 33 mm pianki pod piętą i 29 mm pod palcami, co daje nam drop 4 mm i maksymalną amortyzację. Spód podeszwy wyposażono w delikatny bieżnik – nie pokrywa całej powierzchni, a jedynie strefy (niższa waga). Kapciowatości Hoka Bondi 8 sprzyja także konstrukcja cholewki. Dostajemy dużo miejsca na palce — nosek jest zakończony półokrągło, co z pewnością jest dobrą informacją dla osób o szerszej stopie. Poza tym jest mięciutko. Cała cholewka wykonana jest z przyjemnej, mięsistej dzianiny i sprawia wrażenie otulającej stopę. Miękki język jest zintegrowany z cholewką, więc nic się nie przesuwa, a sznurówki można zawiązać dość mocno, bez obaw, że wbiją nam się w stopę. Zapiętek i okolice kostki są jak poduszeczka.


Komfortowe czy szybkie?
Na pierwsze testy zabrałam Bondi 8 na trening z delikatnymi interwałami. Wyszło w sumie 12 km, po lekko wilgotnym asfalcie. Pierwsze wrażenie? Ogromny komfort! Jakbym założyła poduszki! Jednocześnie mogłam je mocno zawiązać tak, by stopa nie przesuwała się (a mam dość wąską, szczupłą i lubię, jak but mocno trzyma). Pierwsze kilometry dały mi poczucie bardzo dużej stabilizacji — mimo że warstwa pianki jest bardzo duża, to ma ona kształt piramidki rozszerzającej się ku dołowi. Do tego stopa nie spoczywa na podeszwie, tylko jest jakby w niej zatopiona. Doskonały pogromca krzywych chodników!
Zastanawiałam się, jak ta podeszwa zachowa się podczas przyspieszeń. Długo nie musiałam czekać, zegarek dał sygnał, ruszyłam i… Bondi nagle z puchatych kociaków przerodziły się w drapieżniki. Duże zaskoczenie! Z każdym lądowaniem czułam miękkość i jednocześnie w fazie wybicia sprężystość, bez wrażenia utraty energii. Świetna przyczepność: na wilgotnym asfalcie z resztkami piasku po zimie, szły jak złe! Duży plus za sposób przetaczania stopy — dla mnie było bardzo płynne i w pełni naturalne (MetaRocker).


Czy w takim razie Hoka Bondi 8 to ideał absolutny?
Nie ukrywam, że polubiłam się z Hoka Bondi 8 i kto wie, może jest to początek wielkiej przyjaźni (o ile można mówić o przyjaźni między biegaczem trailowym, a butami na asfalt 😅). Jednak nie obyło się bez drobnych minusów. Podczas pierwszego treningu biegowego odczułam dość słabe podparcie łuku stopy — pewnie nie u wszystkich biegaczy będzie to wyczuwalne. Ten lekki dyskomfort zniknął na kolejnych treningach. Przy dynamicznych zakrętach czułam też delikatnie wcinającą się cholewkę w kostkę. Zastanawiam się też, przez ile kilometrów Bondi zachowają wysoką amortyzację i sprężystość.
Myślę, że to bardzo uniwersalny but, który sprawdzi się podczas większości jednostek treningowych. Nie ukrywajmy, nie są to startówki: dla biegaczy poszukujących prędkości mogą być za miękkie i kapciowate. Jednak wyobrażam sobie, że bieg regeneracyjny po zawodach, czy ciężkim treningu byłby w nich bardzo przyjemny. Zapowiadają się, jako świetni kompani na długie wybiegania.
Mieliście do czynienia z Hoka Bondi 8? A może z ich poprzednikami? Dawajcie znać w komentarzach!
Zapraszam też na recenzję Saucony Peregrine 11, czyli terenowych zjadaczy błota.