”A jak spadnie śnieg? Złapie mróz? W końcu to Piekło Czantorii, więc wszystko jest możliwe, poza bezchmurnym niebem…” Z tą właśnie myślą w głowie zakupiłam w tamtym roku raczki do biegania Camp Ice Master Run. Na zawodach się nie przydały (nie było modelu Mudd Master :P). Tak przeleżały rok w szufladzie i w tym roku doczekały się testowania — kilkadziesiąt kilometrów za nami, po różnych nawierzchniach, więc mogę co nieco już o nich powiedzieć.
Kupując raczki, zrobiłam solidny research, od przejrzenia co w ogóle jest w sklepach, po czytanie opinii pod produktami i rozpytywania na grupach. Antypoślizgowe nakładki odpadły w przedbiegach — konkluzja była jasna: zgubisz je na pierwszym kilometrze, a i tak niewiele dają. W konkurencji pozostały zatem raczki. Znów wertowanie opinii, porównywanie cen, wyłapywanie komentarzy o łamiących się kolcach i… casting wygrały raczki Camp Ice Master Run.




Camp Ice Master Run – odchudzona wersja raczków turystycznych
Ten model jest odchudzonym wariantem klasycznych raczków turystycznych Ice Master. Różnica wagowa jest naprawdę spora. W przypadku turystycznych raczków Camp waga wynosi 495 g (bez pokrowca, dla rozmiaru L, 42/44 ), kiedy Ice Master Run ważą w tym samym rozmiarze zaledwie 204 g. Niby nie kosmicznie dużo, ale gram do grama…
Na zestaw składa się para raczków i praktyczny pokrowiec do ich przechowywania.
Pierwsze wrażenie po rozpakowaniu? Pokrowiec na raczki jest kompaktowy i wygląda jak mini walizeczka – jest sztywny, zapinany na zamek, ma pętelkę, więc teoretycznie można go nawet przypiąć do plecaka czy pasa biegowego. Dziurki w pokrowcu uniemożliwią zaleganie wody w środku, kiedy wrzucisz tam ośnieżone raczki i zapomnisz o nich, aż do kolejnego treningu.
Same raczki już na starcie sprawiają wrażenie solidnych i jednocześnie kompaktowych. Nie ma tu toporności, ale dotykając zębów, też nie mamy obaw, że zegną się czy złamią przy pierwszej okazji. Guma jest elastyczna, co dobrze wróży w kontekście zakładania ich na but. W szczególności, że w zamyśle ma to być szybkie zakładanie i ewentualne ściąganie — w końcu kupowałam je na zawody.

Schowanie raczków w pokrowcu nie jest problemem. Nie trzeba bawić się w żadne układanie, dopasowywanie. Po prostu zwijam w dłoni, wrzucam do pokrowca, dopycham, zasuwam zamek i mamy to. Raczki schowane, a dzięki pokrowcowi nie podziurawią nam plecaka, kieszeni czy innej nerki (biegowej oczywiście…).
Jak powiada producent, ząbki raczków Camp Ice Master Run wykonane są ze stali nierdzewnej. Przed glebą ratuje nas sumie 13 zębów o wysokości 8 mm. Raczki są dostępne w kilku rozmiarach, a przy doborze kierujemy się naszym rozmiarem butów biegowych — ja mam rozmiar buta 42 i raczki L są perfecto.
Jak się biega w raczkach?
Raczki testowałam podczas długiego wybiegania w górach (rejony Szyndzielni, Klimczoka) i po płaskim terenie. Zaliczyłam w nich bardzo zróżnicowane podłoże — od kopnego śniegu, przez ubity śnieg, lód, po chodniki z prześwitującym asfaltem.
Jak wrażenia z biegu? Doskonałe! Raczków praktycznie nie czuje się na bucie. Może na samym początku coś tam czułam od góry z przodu buta, ale szybko o tym zapomniałam, ekscytując się przyczepnością. Pod butem też zupełnie nie czułam raczków — ale zaznaczam, że biegałam w nich w Hoka Challenger, które mają dość mocno amortyzowaną podeszwę.


Oczywiście w głębokim kopnym śniegu nie oczekujmy od nich cudów, ale na ubitym śniegu, czy oblodzonych fragmentach zyskujemy +100 do przyczepności i stabilności. Bałam się efektu spowolnienia, czy “łapania” za but. Zupełnie niepotrzebnie. Podczas zbiegu czymś w rodzaju zamarzniętego strumienia z Przełęczy Kołowrót kilka razy noga objechała, ale był to znacznie spowolniony poślizg, powalający na większą kontrolę sytuacji (trochę jak na krawędziach nart). Myślę, że bez raczków ten zbieg mógłby być okraszony glebami.
Podczas long runu po okolicy miałam okazję przebiec w nich po chodnikach pokrytych ubitym śniegiem i lodem. Przyczepność rewelacyjna, żadnej uciekającej stopy, prawie jak po suchym. Niestety w kilku momentach widziałam prześwitujący asfalt/bruk i miałam obawy o stan raczków, ale ku mojemu zdziwieniu, wyszły cało z tej eskapady.
Przyznam, że po gołym asfalcie nie miałam odwagi w nich iść, w obawie przed zniszczeniem. Więc przez odśnieżoną drogę przechodziłam na zewnętrznych krawędziach butów (miny kierowców bezcenne!).
Zakładanie i ściąganie raczków jest bardzo proste. Guma jest dobrze wyprofilowana, co ułatwia cały proces. Nawet jeżeli nagle dobiegniecie do bieguna ciepła, to kilka sekund, zdejmujecie, wrzucacie w pokrowiec i lecicie dalej. Żadnych pasków, klamerek, zapinek i innych upierdliwości.
Dla mnie najważniejsze jest to, że zakładam raczki i mogę o nich zapomnieć. Nic nie spada, nic nie trzeba poprawiać, nic nie rozprasza. Do tego można biec pewnie, nie tracąc bezsensownie energii na poślizgi i nie obawiając się o spektakularny piruet 😉